Prostowanie zagmatwanego... szkolnictwa

Strona główna » Prostowanie zagmatwanego... szkolnictwa

Od wielu lat wmawia się dzieciom, że mają się uczyć, żeby ułatwić sobie życie, by zdobyć dobrą pracę, w której dużo zarobią, a się nie napracują. Przy okazji zlikwidowano szkoły zawodowe, a zawodowe kierunki przeniesiono do techników i na studia. Efekt po jakichś dwudziestu latach jest taki, że mamy bardzo wysoki współczynnik osób z wyższym wykształceniem, które zarabiają w większości marnie lub średnio (dlatego wielu z nich wyemigrowało), ponieważ pracodawcy przyzwyczaili się do wyższego wykształcenia i nawet na etaty, na których pracę mogłby z powodzeniem wykonywać osoby ze średnim wykształcenim, szukają tych z wyższym. Drugi skutek - brak osób z profesjonalnym zawodowym wykształceniem (co powoduje, że te osoby nieźle zarabiają). Trzeci - to kompletna niedorzeczność i paradoks, bo dążąc do tego, żeby ludzie jak najdłużej pracowali, zwiększając wiek emerytalny, jednocześnie wydłużamy czas, kiedy na rynek pracy wchodzą. Oczywiście nie jest to takie obciążenie dla państwa, bo nie-tak-młodzi-ludzie studiując ile się da są na utrzymaniu rodziców, ale gdyby zgodnie ze swoimi możliwościami i zdolnościami wybrali np. dobre technikum, mielibyśmy na rynku pracowników 5 lat wcześniej. Te same osoby również 5 lat wcześniej mogłyby się usamodzielnić.

Kolejną bzdurą wmawianą dzieciom jest ich podział na humanistów i ścisłowców. Moim zdaniem jest to zwalnianie z wysiłku nauczycieli przedmiotów matematyczno - fizyczno - chemicznych. Wbrew pozorom te przedmioty nie są trudne, pod warunkiem, że zostaną dobrze wyjaśnione. Tymczasem łatwiej jest uznać, że ktoś jest humanistą, bo potrafi wykuć historię, wiedzę o społeczeństwie czy polski, niż zrozumieć matmę. A czy nikt nie wyjaśnił nauczycielom i osobom, które w ten sposób dzielą dzieci, że humanista powinien znać się na wszystkim, także na matmie i fyzyce? Bo tak to niestety jest. Po co wmawiać dzieciakom, że są humanistami, szufladkować ich i zwalniać z myślenia? Tym bardziej, że to zawody "ścisłe" są "w cenie".

No i później mamy wysyp na studiach kompletnie idiotycznych kierunków, po którym absolweni nie mogą znaleźć pracy, a po niektórych nie wiadomo czy chwalić się dyplomem, czy lepiej go ukryć przed światem. Swoją drogą dziwne, że państwo je finansuje. A absolwenci... no cóż... mogą się przekwalifikować na kursach, albo w praktyce - w pracy. Tylko po co było tyle studiować nietrafiony kierunek? Po co uczyć się np. zarządzania państwem, kiedy poszukiwani są specjaliści od obróbki cnc, inżynierowie, budowlańcy, informatycy, programiści, dietetycy, terapeuci, itd.

A przed nami kolejna zapowiadana reforma szkolnictwa. Ciekawe co z niej wyniknie...